To, że po prawie 30 latach nieznana marka Fatal Fury doczekała się kontynuacji, jest samo w sobie dość dziwne. Ale City of the Wolves zmierza również w bardzo nietypowym kierunku.
Ponad 30 000 osób patrzy na mnie jednocześnie z wielkimi, pytającymi oczami. Przynajmniej tak sobie to wyobrażam, gdy kolega Maurice wyciąga mnie przed kamerę podczas Summer Game Fest 2024 w centrum Los Angeles, aby opowiedzieć widzom Gronkha na żywo o moich ulubionych momentach z programu Geoffa Keighleya No cóż, moim ulubionym momentem jest Fatal Fury: City of the Wolves.
Kto dziś jeszcze zna Fatal Fury? Albo ogólnie: kto kiedykolwiek znał Fatal Fury? W niemieckich domach na początku lat 90. królowała Street Fighter i tylko Street Fighter jako primus wszystkich gier walki. Dopiero w erze 3D Tekken, Soul Calibur, Virtua Fighter i inne gry urozmaiciły jednolitą papkę w kolorach ryu i ken.
Natomiast Fatal Fury z 1991 roku było zbyt obskurne nawet dla tego jednego hipsterskiego dzieciaka, który dumnie paradował po wiejskiej ulicy ze swoją konsolą Sega Game Gear, opowiadając wszystkim, jak kiepska jest konsola Game Boy z jej dwoma kolorami. No cóż, rzadko widywano to dziecko na zewnątrz, ponieważ musiało nieustannie ładować sześć baterii do Game Gear, hehe.
Ale Fatal Fury było świetne – i pod względem jakości godnym konkurentem dla Street Fighter. Wyrzuciło producenta SNK na mapę wielkich wydawców gier walki, ustanowiło wielkie nazwiska, które przetrwały do dziś, przede wszystkim The King of Fighters (pierwotnie spin-off Fatal Fury). Jednak sama seria Fatal Fury wygasła w 1999 roku. Tuż przed przełomem tysiącleci pojawiła się ostatnia fantastyczna kontynuacja, Garou: Mark of the Wolves, która nawet dziś wygląda świetnie. Ale od tamtej pory: cisza.
Aż do teraz!
Co to jest Fatal Fury: City of the Wolves?
Na pierwszy rzut oka Fatal Fury: City of the Wolves wygląda jak każda inna gra walki. 17 postaci walczy ze sobą na malowniczym tle przy akompaniamencie porywającej muzyki, pada deszcz ciosów, kopnięć i kul ognia, aż przeciwnik w idealnym przypadku z frustracji gryzie swój gamepad. Ale są dwie ważne cechy szczególne:
- Postacie są znane weteranom nie tylko z gry Garou: Mark of the Wolves z 1999 roku, ale nadal należą do absolutnej czołówki. Każdy wojownik w City of the Wolves ma wyraźną sylwetkę, fajną osobowość i efektowne manewry – z wyjątkiem Christiano Ronaldo, na litość boską, co wydawcy mają na myśli, decydując się na taką współpracę? Jedna z największych plag współczesnych gier usługowych:
Najpierw postacie: wszyscy graliście kiedyś w gry, w których po prostu nie można zapamiętać postaci, jakby umysł się na nich zatrzymywał. Czasami są zbyt ogólnikowe, czasami zbytnio przypominają konkurencję. Wojownicy z Fatal Fury są przeciwieństwem: widzisz ich raz i od razu zapamiętujesz.
Na przykład B. Jenet, okazała diwa w powiewającej sukni, która miażdży wszystkich pod swoimi obcasami. Albo Terry Bogart, postarzały bohater pierwszej części Fatal Fury, który zamienił czapkę z daszkiem z końca lat 80. na kurtkę lotniczą w stylu mentora. Albo Vox Reaper, profesjonalny zabójca z wytatuowaną czaszką. Albo Kevin, kapitan SWAT. Albo Kane, arystokratyczny boss gangsterów w białym fraku, który – jak przystało na dobre anime złoczyńców – wszystkie swoje ataki zapowiada po niemiecku. Czarny płomień i tak dalej.
A teraz przejdźmy do całej sprawy z kontrprojektem Street Fighter.
Idealny start w wymagające gry walki
Brzmi to paradoksalnie: Fatal Fury to idealny start w świat złożonych gier walki, ponieważ jest tak cholernie nieprzyjazny dla początkujących
Pozwólcie, że wyjaśnię.
Wiele współczesnych gier walki ułatwia początkującym graczom rozpoczęcie przygody. Na przykład Street Fighter 6 oferuje bogatą kampanię w otwartym świecie na niskim poziomie, uproszczone sterowanie, a dzikie wciskanie przycisków pozwala zajść zaskakująco daleko i tak dalej. Oczywiście, kto zagłębi się w grę i wejdzie do trybu rankingowego dla wielu graczy, nadal znajdzie złożoną grę walki, której nie da się opanować nawet po setkach godzin gry. Ale Street Fighter 6 nie przytłacza na początku.
Fatal Fury już tak. Na papierze jest tu również opcjonalny schemat sterowania, ale City of the Wolves kładzie ogromny nacisk na precyzję mechaniki. Konkretnie oznacza to, że już pierwsi przeciwnicy w trybie arcade rozwalą ci łeb, jeśli nie rozumiesz, co robisz.
Opcje dla jednego gracza są również znacznie… bardziej suche niż w Street Fighter i Tekken. W trybie arcade, jak zwykle, walczysz w kilku walkach, a na końcu pokonujesz bossa, natomiast w bardziej rozbudowanym Episodes of South Down musisz przejść dziesiątki walk, aby awansować postać i odblokować coraz więcej dodatków.
Ale te drobne dodatki nie odwracają uwagi od sedna sprawy: musicie opanować ten system walki. Musicie zrozumieć, że w tej grze po upadku nie po prostu się przetaczacie, ale możecie przetoczyć się na cztery różne sposoby. Musicie sprawdzić, że istnieją krótkie skoki, dalekie skoki i naprawdę dalekie skoki. Musicie nauczyć się, do czego służy tajemniczy przycisk Rev, za którym kryje się pięć różnych funkcji.
Brzmi to prawdopodobnie trudno – i tak też się wydaje – ale jest też druga strona medalu: Fatal Fury może być skomplikowana, ale jest też znacznie wolniejsza i bardziej czytelna niż inne gry walki. Jeśli śledzicie rozgrywki online w grach walki, to na pewno słyszeliście już różne terminy: whiff-punishes, okizeme, meatys, pokes, reversals i tak dalej.
Street Fighter 6 swoją przyjaznością dla początkujących maskuje fakt, że na końcu drogi i tak musicie nauczyć się wszystkich tych sztuczek. Fatal Fury rzuca was najpierw na głęboką wodę, ale potem pozwala bardzo obrazowo nauczyć się tych technik. Dostępne są obszerne samouczki, tryby treningowe i tak dalej. W przeciwieństwie do wielu konkurencyjnych gier, umiejętności poszczególnych wojowników w Fatal Fury nie różnią się tak bardzo. Oznacza to, że gdy tylko zrozumiecie, jak działa sama gra, będziecie mogli dobrze grać wszystkimi postaciami.
Fatal Fury: City of the Wolves to bardzo nietypowa gra. Po 26 latach nie spodziewałem się już żadnej nowej gry z serii Fatal Fury, ale ta łamie schematy, które desperacko próbuje naśladować konkurencja: zamiast ukrywać bezlitosność gier walki, pozwala mi się porządnie nawalić. Daje mi wszystkie narzędzia, aby naprawdę wniknąć w świat wymagających bijatyk – ale motywację muszę wnieść sam.